To było 20. czerwca 2015 roku. Kilka tygodni myślenia, planowania i organizowania, które zostały zapoczątkowane przez propozycję Maurycego, miały w końcu stać się faktem. Oto pamiętnego dnia w towarzystwie przyjaciółki zamierzałam moim MonsterTruckiem nad Zalew Zemborzycki. I byłam kłębkiem nerwów.
Od kilku dni pogoda była co najmniej kapryśna. Do tego stopnia, że przyjazd ekipy motocyklistów zaczął wisieć na włosku. Mój niepokój był aż śmieszny. Zupełnie jakby konieczność odwołania wszystkiego miała wywołać ogólnoświatowy kataklizm. Cóż, chyba po prostu za bardzo mi zależało.
Na szczęście w sobotę rano okazało się, że pogoda zapowiada się całkiem niezła. A chwilę potem dostałam SMSa od Maurycego, że 15 sztuk chromów właśnie wyrusza w trasę. Pozostało tylko się spakować i ruszyć w drogę, ponieważ mi samej dotarcie na miejsce miało zająć ponad godzinę (nie korzystam z komunikacji miejskiej, więc mój Monster musiał pokonać ok 14 km).
Kiedy wreszcie wszyscy dotarli na miejsce, wzięliśmy we władanie jedną z polan, a ja robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby zamknąć buzię i nieco się opanować. Co prawda z buzią zastygłą w zachwycie i osłupieniu wyglądam dość pociesznie, ale nie wpływa ona korzystnie na funkcjonowanie szarych komórek. Na szczęście nie tylko mi się oczy tak świeciły na widok tych jeżdżących cudeniek ;)
Pierwsze trudności pojawiły się już niemal na starcie. Po rozstawieniu rzeczy niezbędnych, czyli grillów, okazało się, że Maurycy nie dopilnował swojej części organizacji i nie poinformował przyjezdnych, aby zabrali ze sobą coś, co można by rzucić na ruszt. Brawo on. Na szczęście w Lublinie sklepów jest niemało i niedopatrzenie to w końcu naprawiono :)
Honda F6C Valkyrie. fot. Ewa Imielska-Hebda |
Modelki zostały oddelegowane do przygotowań, a nam, fotografom, pozostał wybór motocykla, który odpowiadałby określonej wizji. Cóż, nie był to wybór łatwy. Nie mieliśmy jednak ani tyle czasu, ani tyle energii, żeby wykorzystać wszystkie te piękności. Jedynie Ewa nie miała tego dylematu. Krążyła między motocyklami strzelając swoim szklanym okiem to tu to tam, a niektóre z uchwyconych przez nią kadrów można popodziwiać tutaj, serdecznie zapraszam :)
U mnie pierwsza przed obiektywem stanęła (a raczej zasiadła na Hondzie VT750 Shadow) Alicja, którą jak zwykle doskonale umalowała moja Malina. I jeśli ja choć przez sekundę myślałam, że sama sesja będzie taka, jakich już parę przeżyłam, to szybko zostałam wyprowadzona z błędu. Jeszcze nigdy nie miałam tylu asystentów, ani takiego chaosu na planie ;)
zdjęcie z Sylwia Brzozowska - Obiektyw na kółkach |
Chętnych do trzymania blendy było kilku, w razie potrzebny można było doświetlić plan reflektorami innych motocykli, ktoś nawet dbał o to, żebym się nie wychrzaniła na jakimś kojarzę (kręciłam się w te i z powrotem z okiem w wizjerze, bo po co patrzeć pod koła, prawda?). Ba, mało tego! Był nawet osobny asystent do poprawiania ramiączek od gorsetu, w którym pozowała Alicja ;) Modelkę mi rozśmieszali, a i ja, wciąż oszołomiona, ledwo mogłam się skupić. Aż się dziwię, że wyszło mi jakiekolwiek ujęcie ;)
zdjęcie z Sylwia Brzozowska - Obiektyw na kółkach |
Kolejnym wykorzystanym przeze mnie motocyklem była Sabinka Maurycego, czyli Harley-Davidson XL1200X, szerzej znany jako Sportster Forty-Eight. Po wnikliwych oględzinach uznaliśmy, że będzie on się najlepiej komponował ze stylizacją, jaka została przygotowana dla Sylwii. Całość miała być utrzymana w klimacie klipów z lat 90.
Dzięki spokojniejszym okolicznościom przyrody (byłyśmy oddalone nieco od sesyjnego epicentrum) zamierzony efekt udało się uzyskać dość łatwo i dość szybko. Sylwia spisała się świetnie, Sabinka też dała z siebie wszystko, a mi nie pozostało nic innego, tylko naciskać spust migawki :)
zdjęcie z Sylwia Brzozowska - Obiektyw na kółkach |
Jak to zawsze bywa, gdy puściły pierwsze nerwy towarzystwo się mniej lub bardziej zintegrowało. Nie byłam w stanie być wszędzie, ale doszły do mnie słuchy, że na innych planach zdjęciowych również było zabawnie. Szczególnie tam, gdzie Jarek próbował z Oli wykrzesać "bitch face" stosowną do zdjęcia, ale wśród salw śmiechy wydawało się to niemal niewykonalne. Ktoś chciał być pomocny i krzyknął "Ola, no zrób sukę!" co skończyło się tylko kolejnym wybuchem śmiechu. I nie mam pojęcia, jak się w końcu udało, ale się udało, a dowód można obejrzeć tutaj :)
Nie obyło się też bez przejażdżek (jakże by inaczej!). Chociaż nie było na to zbyt wiele miejsca (drzewa, drzewa, krzaki i jeszcze trochę drzew), Marquis wziął na plecak każdą chętną osobą. Zazdrość aż mnie skręcała od środka. W pewnym momencie staną nade mną z całą powagą oznajmiając, że teraz moja kolej. Oj, jak bardzo chciałam powiedzieć "TAK"... Marzyłam o tym odkąd miałam lat naście, ale choć oczy zapłonęły entuzjazmem, musiałam dać dojść do głosu rozsądkowi. Jak już wspominałam, witki mi działają, ale są bardzo słabe, nie dałabym rady utrzymać się w siodle, a nie miałam ochoty tego fajnego dnia zakończyć lądowaniem twarzą w szyszkach (w najlepszym przypadku). Pozostało mi tylko z pewną nutą żalu patrzeć na innych...
Praktycznie na sam koniec, gdy na miejscu została nas już garstka (większość przyjezdnej ekipy wyjechała na długo przed zachodem słońca), miała miejsce bardzo zabawna sytuacja. Sylwia zgodziła się zapozować mi toples, jednak ze względu na jej komfort zaproponowałam, aby założyła silikonowy stanik (cieliste, niemal niewidoczne miseczki przyklejane na sam biust). Usadowiła się na motocyklu (Harley-Davidson V-Rod VRSCDX) i zabrała się do przybierania możliwie najbardziej malowniczych póz.
W pewnym momencie tuż przy linii brzegowej jechał na rowerze pewien pan. Nie uszło jego uwadze, że przodem do zalewu siedzi na motocyklu dziewczę, które od pasa w górę zdaje się być całkiem nagie. Pedałował sobie dalej z mocno rozdziawioną buzią, gdy nagle za plecami ślicznotki zobaczył trzech nie wyglądających przyjaźnie facetów w skórach, patrzących wprost na niego. Ten mord w oczach musiał zrobić wrażenie, ponieważ koleś aż się zachwiał. Niemal widzieliśmy go lądującego w wodzie, ale niestety - obyło się bez takich atrakcji. Za to bezcenna była mina jadącej za nim kobiety. Obawiam się, że w domu musiał zapłacić za swoją ciekawość ;)
zdjęcie z Sylwia Brzozowska - Obiektyw na kółkach |
Warto wspomnieć, że V-Rod zagościł zresztą nie tylko przed moim obiektywem. Adrianna wypatrzyła go do swoich zdjęć z prześliczną Dorotką. Efekt ich pracy można podziwiać tutaj :)
Wracając do mojej opowieści, to muszę przyznać, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co się wtedy działo. Może zresztą lepiej, żeby niektóre kwestie pozostały tajemnicą ;) Chciałam jedynie nakreślić obraz wydarzeń mających miejsce pewnego czerwcowego dnia, który (jak się potem okazało) był dla mnie w pewnym sensie przełomowy.
Wracając do mojej opowieści, to muszę przyznać, że nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co się wtedy działo. Może zresztą lepiej, żeby niektóre kwestie pozostały tajemnicą ;) Chciałam jedynie nakreślić obraz wydarzeń mających miejsce pewnego czerwcowego dnia, który (jak się potem okazało) był dla mnie w pewnym sensie przełomowy.
fot. Ewa Imielska-Hebda |
Nawet jeśli nie wszystko poszło zgodnie z planem i nie wszystko było tak, jak spodziewałam się tego ja czy reszta ekipy, to nie da się ukryć, że była to niezwykła przygoda dla wszystkich. A przynajmniej mam nadzieję, że dla wszystkich. I choć oczywiście całość można było zaplanować i zrealizować lepiej, a wiele spraw wymagało lepszego dogrania oraz jasnych i wyraźnych komunikatów, ja mimo wszystko nie zmieniłabym nic. Bo to po prostu jeden z tych dni w moim życiu, które wspominam najmilej. I za to chciałam jeszcze raz podziękować. Wszystkim! :)
Szczególnie zaś Maurycemu, bo to dzięki niemu poznałam wielu świetnych ludzi. Gdyby nie pomysł rzucony kiedyś, ot tak, przy okazji, nawet do głowy by mi nie przyszło, że takie przedsięwzięcie jest w ogóle możliwe. I że oprócz paru fotografii (których więcej można obejrzeć tutaj) oraz wspomnień, zyskam też kilkoro znajomych. A nawet, jak się później okazało, przyjaciół. Bo to jeszcze nie koniec historii... ;)