13 października 2015

Wystarczy jeden moment...

Zapewne każdy z nas przeżył taką chwilę, zdarzenie, które wydawało się czymś zwyczajnym, a okazało się przełomowe. Tak samo było w moim przypadku, a miało to miejsce dokładnie 25. marca tego roku. Nie, nie mam pamięci absolutnej, mam Facebooka ;)

Ten wczesnowiosenny dzień niczym się nie wyróżniał. Zleceń na pisanie nie było, fotograficzna działalność jeszcze nie nabrała rozpędu, a wolnego czasu posiadałam aż za dużo. Miałam wtedy tylko jedną sprawę do załatwienia, co przynajmniej zmobilizowało mnie do wyjścia z domu. Gdy wróciłam, zauważyłam SMSa z nieznanego numeru: "Co robisz MonsterTrucku?". Po treści doskonale wiedziałam, od kogo. Wówczas tylko jedna osoba tak na mnie mówiła. Właśnie pisałam odpowiedź, kiedy zadzwonił telefon...

Maurycego* wirtualnie (na szczęście nie mieszkamy w jednym mieście) znam od 10 lat. Specyficzny (i to jest łagodne określenie) człowiek, który potrafi rzucić podnoszącą na duchu mądrością po to, by po chwili wyprowadzić cię z równowagi kolejnym absurdalnym komentarzem. A zirytować potrafi do tego stopnia, że kiedyś z tego powodu nie odzywałam się do niego ponad rok. Z okazjonalnymi przerwani na krótkie "tak", gdy pytał mnie, czy dalej mam focha. Cóż, w końcu mi przeszło. I bardzo dobrze, bo wspomnianego dnia nic szczególnego by się nie wydarzyło.
Okazało się, że w trakcie przejażdżki na motocyklu zboczył z drogi i zawitał do mojego miasta. Czasu miał niewiele, ale na tyle dużo, żeby wpaść do mnie na herbatę. Zawsze, gdy jakaś wirtualna znajomość przenosiła się do rzeczywistości zadziwiało mnie, jak różne są nasze wyobrażenia o kimś od tego, jaki ten ktoś naprawdę jest. Tutaj nie było żadnej różnicy, Maurycy to wariat. Tylko trochę bardziej ludzki niż to pokazuje publicznie.

W trakcie rozmowy o wszystkim i o niczym zaproponował, żebym kiedyś do zdjęć wykorzystała jego motocykl. Na początku nie miałam do tego pomysłu wielkiego przekonania, ale ziarno trafiło na podatny grunt - zawsze z zachwytem wodziłam oczami za jednośladami. Jednak tego dnia nic nie zostało postanowione.

Dlaczego więc 25. marca jest przełomowy? Ponieważ faktycznie zaczął mi chodzić po głowie pomysł sesji zdjęciowej z wykorzystaniem motocykla. Potem Maurycy podesłał mi kilka inspiracji, sama również zaczęłam ich szukać. Wspominał też, że jakbym miała pomysł, ale potrzebowałabym innego moto, to może spróbować taki załatwić. 
W ciągu kilku tygodni pomysł zaczął przybierać realne kształty. I to nie kształty niewielkiej sesji z udziałem kilku osób, ale wielkiego przedsięwzięcia, w którym miało brać udział kilkadziesiąt osób! Czterech fotografów, cztery modelki, dwie wizażystki oraz kilkanaście motocyklistów i motocyklistek wraz ze swoimi przepięknymi maszynami, których (o ile dobrze pamiętam) było 15.

Gdy nadjeżdżali wprost na mnie, gdy w głowę wwiercał się warkot silników, a oczy z zachwytem pożerały lśniące powierzchnie chromów, moje serce wykonało prawdziwe salto. Wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo, choć nie zdawałam sobie sprawy, jak wielka przygoda właśnie się rozpoczynała. Ale o tym opowiem następnym razem :)


fot. Ewa Imielska-Hebda



___
* Pseudonim artystyczny wymyślony przez niego, bo jego imię jest (cytuję) fatalne ;) 

5 komentarzy:

  1. Ech, ja motory uwielbiam od zawsze..... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten Maurycy to jakiś psychol lub sobie go zmyśliła. Raczej sobie zmyśliła. Jak można osobę przykutą do wózka nazwać MonsterTruckiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idąc tym tropem, to sama jestem psycholem, bo skoro go wymyśliłam to sama siebie nazywam Monstertruckiem, czyż nie? :)

      Usuń
    2. to nie ulega najmniejszej wątpliwości.

      Usuń
  3. "Przykuta do wózka" i to pasem cnoty, no nie? :D

    OdpowiedzUsuń